Seweryn Krajewski: Krzysztof nabył świetny magnetofon firmy Revox, ja angielskiego Ferrografa. Uznaliśmy, że to jest najlepsze co może być, żeby zarejestrować i uwiecznić charakter piosenki – tempo itd. Jest coś takiego, że nawet jak się zapisze tempo i nuty, i wróci do pomysłu po paru dniach, to nie można odtworzyć tego właściwego tempa, w którym to powstało, a to jest cholernie ważne. I tak obaj pracowaliśmy na tych magnetofonach. Potem spotykaliśmy się na próbach i słuchaliśmy tego, co kto miał do zaproponowania.

Stefan Kraszewski: Po zdjęciach przed Grand Hotelem Seweryn Krajewski zaprosił mnie do swojego mieszkania przy Książąt Pomorskich w Sopocie. Powiedział: Stefan, chodź ze mną, chciałbym, żebyś czegoś posłuchał. On wtedy miał świetny półprofesjonalny magnetofon. I na nim nagrywał piosenki, które komponował. Na szafie w pokoju Seweryna stał ten magnetofon i kolumny głośnikowe, on je zdjął, znalazł taśmę, puścił ją i poprosił, żebym powiedział, co sądzę o jego nowej piosence. To była Anna Maria. Jeszcze nikomu nieznana. Słuchałem i… czułem ciarki na policzkach.

Tajemnica Anny Marii

Krzysztof Dzikowski: Przyszedł do mnie Seweryn i mówi: Napisz mi tekst, w nim musi być coś takiego – i zanucił: Anna-Maaaria.
Seweryn Krajewski: Powiedziałem, że muszą być te dwa imiona, ale razem, jako jedno imię Annamaria. I koniec o Annie Marii. Opowieści o niej wtedy i teraz…
Dzikowski: …ale tak było.
Krajewski: Bo tylko my wiemy, jak było naprawdę. I proponuję nic nikomu nie mówić na ten temat, do końca naszych dni. W taki sposób powstają różne świetne historie.
Dzikowski: Na przykład, ile osób znało Annę Marię osobiście.
Krajewski: No właśnie! My nie wiemy, o co chodzi, ale ludzie wiedzą lepiej…
Dzikowski: …i ci co wiedzą lepiej, niech tworzą tę historię dalej.

Anna Maria

muzyka: Seweryn Krajewski, słowa: Krzysztof Dzikowski

Smutne oczy, piękne oczy,
Smutne usta bez uśmiechu…
Widzę co dzień ją z daleka,
Stoi w oknie aż do zmierzchu
Anna Maria…

Tylko o niej ciągle myślę I jednego tylko pragnę:
Żeby chciała choć z daleka,
Choć przez chwilę spojrzeć na mnie

Anna Maria – smutną ma twarz,
Anna Maria wciaż patrzy w dal…

Jakże chciałbym ujrzeć kiedyś
Swe odbicie w smutnych oczach.
Jakże chciałbym móc uwierzyć
W to, że kiedyś mnie pokocha

Anna Maria – smutną ma twarz,
Anna Maria wciąż patrzy w dal…

Lat minionych, dni minionych
Żadne modły już nie cofną.
Ten, na kogo ciągle czeka,
Już nie przyjdzie pod jej okno…

Seweryn Krajewski: Po nagraniu trzeciej płyty staliśmy się bardzo popularni w Polsce, ale nikt nie ganiał za nami z aparatami, tak jak to się dzisiaj dzieje. Jak trzeba było zrobić zdjęcie, to w odpowiednim czasie przychodził ktoś z prasy, robił wywiad, zdjęcie i do widzenia. Po koncercie więcej się działo, i może było to trochę męczące, te autografy – ale to był rytuał, spełnienie. Koncert się nie kończy na ostatniej piosence. Koncert kończy się po podpisaniu ostatniego autografu. Wszędzie tak jest.

„Potężne szafy głośnikowe, wzmacniacze. Łączna moc aparatury przekracza pół kilowata. (…) Ongi zarzucano polskim zespołom, że zagłuszają słowa piosenki. Zresztą wiele grup popełnia ten błąd do dzisiaj. Grajcie ciszej – błagano. Tymczasem ciche granie, brak „brzmienia”, było wbrew konwencji. Czerwone Gitary pierwsze wpadły na pomysł odwrócenia sytuacji. „Nie trzeba grać ciszej niż się śpiewa” (…) „Trzeba śpiewać głośniej niż się gra!”. Wówczas reklamowali się: gramy i śpiewamy najgłośniej w Polsce.” A. Bajkowski, „Życie Literackie”, 1968

Musicorama

Franciszek Walicki

(w książce Szukaj Burz Buduj):

Miała to być szeroka panorama muzyki i piosenki – forum ekspozycji różnorodnych kierunków i form młodzieżowej twórczości muzycznej. Moim zamiarem jako inicjatora i kierownika muzycznego tej imprezy było oddanie Musicoramy we władanie młodzieży. Tworzyła ona coraz ciekawsze wartości, nie dostrzegane przez oficjalnych kreatorów kultury (względnie kreatorów oficjalnej kultury) i środki przekazu. Chciałem przedstawiać nie tylko najciekawsze pozycje zespołów i wykonawców funkcjonujących już na tak zwanym rynku estradowym, ale także godne zainteresowania wartości powstałe na peryferiach, w oddaleniu od wielkich ośrodków kulturalnych. Zespołom dawałem całkowitą swobodę w doborze repertuaru, ustalając jedynie limity czasu występu.

Ten starannie przygotowany, z prawdziwego zdarzenia show muzyczny – ze scenografią, slajdami, feerią świateł, fachowym nagłośnieniem oraz ze scenariuszem i reżyserią – „zdarzył się” u nas po raz pierwszy 27 i 28 lutego 1968, kiedy w sali Operetki Warszawskiej wystąpili najpopularniejsi wtedy beatmani: Grupa No To Co i Piotr Janczerski, Czesław Niemen i Akwarele, Skaldowie oraz Breakout, a także niewidomy pianista jazzowy Mieczysław Kosz. Powiodła się nad podziw inicjatywa prezentowania młodzieżowej publiczności nie tylko mocnego uderzenia, ale także jazzu, ballady, muzyki poważnej (w następnych programach wzięli udział między innymi Asocjacja HAGAW, studencki bard Roman Walisiak i gitarzystka klasyczna Barbara Czyż). Później była Musicorama stałą wizytówką muzyczną Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, prezentując na ogół najciekawszych wykonawców beatu i rocka z kraju i zagranicy. Chociaż wykorzystywała doświadczenia imprezy wymyślonej wiele lat wcześniej i pod tą samą nazwą odbywającej się w paryskiej Olympii, była bardzo polska i nie mniej udana.

Trzecia płyta długogrająca rozeszła się w rekordowej wprost ilości – ponad 300 tys. sztuk. Na III Targach Płytowych MIDEM w Cannes (w styczniu 1969), wręczono Czerwonym Gitarom TROFEUM za sukcesy płytowe w Polsce.

Nagroda Srebrny Gwóźdź przyznana Czerwonym Gitarom w plebiscycie popularności czytelników „Kuriera Polskiego”, niżej – Brązowa Kotwica Sopockiego Lata 1969.

Delikatny marmurowy dysk Trofeum MIDEM łatwo uległ potłuczeniu. Na zdjęciu obok sklejony i zapakowany w „pudło”.

Wsio w pariadkie

Seweryn Krajewski

Jak był wyjazd do Związku Radzieckiego, to ludzie z PAGART-u nas do tego przygotowywali. Powiedzieli, że koniecznie musimy śpiewać po rosyjsku. Każdy z nas uczył się tego języka w szkole, obowiązkowo, więc co za kłopot. Żona Tadeusza Chyły, rodowita Rosjanka, przetłumaczyła nam Takie ładne oczy i Nie zadzieraj nosa – a to były wtedy największe hity na wschód od Polski.
No i nauczyliśmy się tych tekstów błyskawicznie.

Jesteśmy w Moskwie na koncercie, zaczynamy grać, ryknęliśmy chóralnie „Ty nie zaznawajsia…” – a tu gwizdy, ludzie machają rękami, my nie wiemy, o co chodzi, bo koncert był na stadionie na Łużnikach, a tam wszędzie wielkie odległości. Co się stało?! Ktoś zza kulis krzyknął do nas: Pa polskij, pa polskij! Okazało się, że tamta publiczność znała nasze przeboje tak jak my Beatlesowskie – w oryginale. No, może nie w całości, ale jednak. Więc zaśpiewaliśmy tak jak trzeba Nie zadzieraj nosa – i było „wsio w pariadkie”.

„Kolejny list ze Związku Radzieckiego nadesłały Czerwone Gitary. Piszą w nim: Mamy za sobą ponad 50 koncertów. Występowaliśmy już m.in. w Leningradzie, Wołgogradzie, Astrachaniu, Kiłowodsku. Koncerty bardzo się podobają – wiele ciepłych zdań słyszeliśmy w tutejszych audycjach radiowych. Pogoda znakomita (przeciętnie plus 25 st. C.) i tak będzie prawie do końca trasy, bowiem przed nami jeszcze Gruzja i Azerbejdżan. Zdaje się, że czeka nas ostatecznie blisko 120 koncertów. To dużo! W nielicznych wolnych chwilach przygotowujemy piosenki, które chcemy nagrać na nowej płycie. Otrzymaliśmy propozycję ponownego przyjazdu do Związku Radzieckiego, w lutym przyszłego roku, ale w tym czasie mamy nagrania w kraju – coś trzeba będzie więc w naszych planach zmienić. Zobaczymy… Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie – Czerwone Gitary”. Sztandar Młodych, 1968