Ale po co Dominik?

Dariusz Michalski

Jako estradowy prezenter (nigdy nie lubiłem określenia konferansjer), stanąłem przed Czerwonymi Gitarami i publicznością chyba wiosną 1970, kiedy „nowym czwartym” zespołu został awanturniczo usposobiony, acz zdolny, Dominik Kuta, posługujący się scenicznym przydomkiem Konrad. Kuta, Konrad czy ktokolwiek inny – w zespole musiał pojawić się natychmiast: przecież Klenczon właśnie startował z Trzema Koronami.

Na trasę pojechaliśmy z nowym repertuarem z nowej płyty. Już po tygodniu wiedziałem jedno: młodziutki muzyk zupełnie nie przystaje do reszty, on i oni zupełnie się nie rozumieją. Zapytałem Seweryna: Ale po co Dominik? – na co usłyszałem: Jak jesteś taki mądry, to się zajmij tym wszystkim.

I tak zostałem kierownikiem artystycznym Czerwonych Gitar, łącznikiem między zespołem a mediami, studiem radiowym, telewizją, festiwalami. Robiłem niby to, co przede mną długoletni doradca, opiekun i przyjaciel zespołu, konferansjer i autor Jan Świąć, ale starałem się, żeby to było inaczej, nowocześniej, jakoś tak… młodziej.

W efekcie kwartet schudł do tria, Seweryn zaczął myśleć o powrocie do skrzypiec, nasze (nasze!) plany na przyszłość oraz pomysły brzmieniowe były jeśli nie fantasmagoryjne, to na pewno ambitne (na przykład koncert beatowy na dwoje skrzypiec i zespół, skomponowany z myślą o Konstantym Andrzeju Kulce, dawnym szkolnym koledze Seweryna Krajewskiego).

Udało mi się doprowadzić do profesjonalnej sesji zdjęciowej, powstania plakatu, a nawet dwóch, skompletowania profesjonalnej „teczki prasowej” (bio w czterech językach, wypowiedzi muzyków, teksty nowych piosenek; wszystko starannie i pomysłowo wyprodukowane) oraz stworzenia bardzo udanej obwoluty na singiel W drogę/Trzy po trzy, promujący najnowsze nagrania radiowe Gitar. Ta druga piosenka, podpisana przez wszystkich muzyków, była całkiem zgrabnym żartem – zawierała melodyczno-tekstowe cytaty z Anny Marii, Takich ładnych oczu i Uczę się żyć, miała dowodzić, że trio czyli tercet to artystyczny monolit, już nie do rozbicia.

Obwolutę i plakat zaprojektował sławny wkrótce Rafał Olbiński – żaden inny zespół czegoś takiego nigdy nie miał.

Festiwal (właściwie Plebiscyt) Zespołów Młodzieżowych o Złotą, Srebrną i Brązową Kotwicę Sopockiego Lata po raz pierwszy zorganizowały w 1968 miejscowa Wojewódzka Agencja Imprez Artystycznych oraz Polska Federacja Jazzowa. Publiczność zorganizowanych przez nie w Sopocie koncertów oceniała wykonawców w trzech kategoriach: zespoły, wokaliści i wokalistki. Czerwone Gitary otrzymały wtedy Złotą Kotwicę; rok później zajęły trzecie miejsce; w 1970, zdobywając 18 630 głosów, otrzymały II nagrodę.

BIĆ BEAT!


„Pogrom beatu w Opolu” – wołali przeciwnicy tej muzyki po koncercie Piękności nocy czerwcowej na tegorocznym festiwalu opolskim. „Nudności nocy czerwcowej” – orzekł jeden z dzienników. „Ach, co to był za grób!” – wtórował inny. I trudno temu zaprzeczyć. Muzyka beatowa poniosła na tegorocznym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu żałosną klęskę. Chyba jeszcze nigdy negatywna opinia o tej muzyce nie była tak jednomyślna. Więcej: najbardziej zdecydowanie protestowała młodzież. Po występie Klanu odezwały się słabe oklaski i słabe gwizdy. Po występie Dżambli oklaski były jeszcze słabsze a gwizdy jeszcze silniejsze. Co więcej: na wieczornym koncercie Przeboje sezonu Niebiesko-Czarni przeszli bez wrażenia, chociaż niedawno piosenkę Andrea Doria uznawało się za przebój. Trzy Korony legły na obie łopatki z powodu niebywale prymitywnego repertuaru. Czerwone Gitary były cieniem samych siebie, zespoły Wiślanie i Wiatraki nie liczyły się zupełnie. Grupa No To Co zawiodła nadzieje, jedynie Grupa ABC wyszła z tego obronną ręką, dzięki niezłej piosence i, po części, dzięki oryginalnej toalecie Haliny Frąckowiak – z blachy mosiężnej („Dajcie mi klucz do konserw!” – krzyczał ktoś w amfiteatrze). Więc czy rzeczywiście zmierzch i upadek beatu? Czy moda na tę muzykę minęła?

Andrzej „Ibis” Wróblewski,
„Życie Warszawy”,
czerwiec 1971

Płoną góry, płoną lasy
w przedwieczornej mgle,
stromym zboczem dnia
słońce toczy się.

Płoną góry, płoną lasy,
lecz nie dla mnie już.
Brak mi listów twych,
ciepła twoich słów.

Rzuć między nas
najszerszą z rzek,
najgłębszy nurt,
najdalszy brzeg.
Rzuć między nas
to, co w nas złe,
a ja i tak
odnajdę cię!

Płoną góry, płoną lasy,
nim je zgasi zmierzch,
znowu minie noc,
znowu minie dzień.
Płoną góry, płoną lasy,
lecz nie dla mnie już.
Brak mi zwierzeń twych,
ciszy twego snu.

Rzuć między nas
najdłuższy rok,
najskrytszy żal,
najgłupszy błąd.
Rzuć między nas
to, co w nas złe,
a ja i tak
odnajdę cię!

muzyka: Seweryn Krajewski
słowa: Janusz Kondratowicz

Płoną góry, płoną lasy

Dariusz Michalski

W 1971 Czerwone Gitary przeżywały niewytłumaczalną zapaść artystyczną. Do starego repertuaru superprzebojów postanowiły nie wracać, o płycie Na fujarce chciały jak najszybciej zapomnieć, bardzo ambitnie zdecydowały się śpiewać i grać wyłącznie nowe numery. Naprawdę bardzo dobre, tyle że w radiu musiały one już walczyć o słuchaczy, bo gwiazdorem eteru nie zostawało się tak łatwo jak kiedyś: nowopowstałe Grupa Test, Homo Homini, En Face, Bractwo Kurkowe, Trzy Korony już miały swoich sympatyków i to wielu.

Ówczesny repertuar estradowy zespołu Seweryna – obok cytatów z zaledwie sześciu starych przebojów – zawierał utwory wybrane z nowego albumu Spokój serca, niemal wyłącznie kompozycji lidera: instrumentalny Bituman, którymi Gitary rozpoczynały i kończyły swe koncerty, Uczę się żyć, Nie jesteś ciszą, Uwierz mi, Lili, Gdy trudno zasnąć, wspomnianą „mieszankę” Nie zadzieraj nosa + Wolny wieczór + Miasta i ludzie + Połączył nas + Czekam na twój przyjazd + Jak mi się podobasz, Nocne całowanie oraz finałowe Płoną góry, płoną lasy. Dzięki tej pięknej piosence, zaledwie czterdziestominutowy występ zawsze przedłużał się do godziny: pięć jej bisów nie było wyjątkiem… Kierownik muzyczny z tej okazji zmodyfikował skład instrumentalny tria oraz jego brzmienie, w studiu grając na skrzypcach, na estradzie zaś – na gitarze solowej i… uzbeckim rebabie.

Krajewski przywiózł ten instrument ze Związku Radzieckiego i wręczył mi na jakimś spotkaniu w PAGART-cie. To prezent? – zapytałem przymilnie. Zobaczymy – usłyszałem. Niestety, nie zobaczyliśmy go już nigdy, bo kiedy w Nowych Czasach agencję zdekatyzowano, wszystko, co uznano za symbol „dawnego socjalizmu”, wyrzucono na śmietnik. Rebab także. Nazywany czasami rubabem.

Crimson Forrest,
Crimson Mountains

Dariusz Michalski

Mało kto wie, że Płoną góry, płoną lasy miały – oprócz radiowego i płytowego nagrania – jeszcze jedną wersję: anglojęzyczną.
W polskim oryginale to piękna, bardzo osobista piosenka, której autorowi nadspodziewanie udało się oddać słowami muzyczną opowieść o pięknie uralskiego krajobrazu (który Czerwone Gitary podziwiały w czasie wielomiesięcznego tournée po Związku Radzieckim) oraz o wielkiej miłości i nieuchronnym rozstaniu z umiłowaną.

Kłopot z polskimi piosenkami od lat był taki sam: z trudem dawały się przetłumaczyć na obce języki. Ale znalazłem autora wyjątkowego, amerykanistę Andrzeja Więcko, polskiego korespondenta tygodnika „Newsweek”. Zawziął się, wziął na ambit – i napisał: równie piękny tekst (za co zapłaciłem mu, z własnych pieniędzy, dwa tysiące ówczesnych złotych; to była połowa średniej pensji).

Uparłem się, żeby Czerwone Gitary wykonały tę piosenkę w wiązance swoich przebojów, którą za moją namową przygotowały na festiwal piosenki w Sopocie. Nie bez kłopotów wmówiłem w dyrektora PAGART-u, że to nasz najlepszy zespół, eksportowy, znany w krajach socjalistycznych, i skoro w sierpniu 1971 do Sopotu przyjadą menadżerowie z zagranicy (gwiazdami festiwalu były między innymi Włoszka Mina i Amerykanka Nancy Wilson), to…?! Zgodził się, Gitary wystąpiły w Operze Leśnej poza konkursem.

Niczego więcej na kolegach z zespołu nie udało mi się wymusić, więc nie doszło do nagrania anglojęzycznych wersji Gór i lasów (Crimson Forrest, Crimson Mountains) oraz W drogę (Moving), z którymi Czerwone Gitary miały wyjechać do Belgii, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Chociaż studio czekało…

W Związku Radzieckim

Pierwsze tournée Czerwonych Gitar rozpoczęło się 24 września 1970 w Leningradzie. Grupa otrzymuje ogromne brawa, mimo iż występuje tylko w trójkę. W Leningradzie występowała dwa razy dziennie, za każdym razem dla co najmniej 7000 ludzi, w Baku trzy razy dziennie dla 1880 osób. Od 19 listopada będzie występować w Moskwie. Jak donoszą radzieccy dziennikarze, wiele tamtejszych zespołów młodzieżowych pozostaje pod wpływem Czerwonych Gitar, mają też w swoim repertuarze ich piosenki. Według przeprowadzonej ostatnio ankiety, z polskich zespołów beatowych największym zaufaniem i popularnością w Związku Radzieckim cieszą się Czerwone Gitary.

W sumie Czerwone Gitary dały w Związku Radzieckim 107 koncertów, także w Taszkiencie, Tbilisi, Doniecku, Charkowie i Odessie. Ponieważ w każdym mieście grupa daje więcej koncertów niż zaplanowano, strona radziecka zaplanowała przedłużenie występów o cały miesiąc, czyli do 20 grudnia.

notka służbowa urzędnika PAGART-u

Byliśmy już w Chabarowsku, Komierowie, Nowosybirsku i Kownie, teraz jesteśmy w Rydze. Wszędzie przyjmowano nas bardzo serdecznie, a tutaj, gdzie mamy osiem koncertów w siedmiotysięcznej hali sportowej, wręcz entuzjastycznie. Pod koniec naszego występu cała młodzież podchodzi pod scenę, znakomicie reagując na nasze piosenki. Przed nami Tallin, Jałta, Cheron, Jarosław, gdzie dołączymy do innych wykonawców – czeskich, jugosłowiańskich i argentyńskich.

Jerzy Skrzypczyk
kartka pocztowa
Ryga, 27 lutego 1972

Z początkowej piątki zostało tylko trzech: Seweryn Krajewski, Jerzy Skrzypczyk i Bernard Dornowski. Niemniej trójka weteranów rodzimego beatu poczyna sobie nadal dzielnie i ma ciągle znaczną rzeszę wiernych słuchaczy. Ostatnia piosenka Czerwonych Gitar Płoną góry, płoną lasy (muzyka S. Krajewski, słowa J. Kondratowicz) uplasowała się na pierwszym miejscu Radiowej Listy Przebojów.

Życie na czerwono

Dariusz Michalski

To Marek Karewicz był autorem obwoluty tej niecierpliwie oczekiwanej płyty Czerwonych Gitar. Konkurenci i nieprzyjaciele zespołu nie wierzyli, że trójce muzyków uda się cokolwiek zdziałać, więc jak najrychlej chcieli być świadkami ich klęski. Seweryn, Benek i Jurek byli niepewni, jak sprawdzą się i jak zostaną przyjęte ich nowe brzmienie, nowy repertuar, nowy styl.

Gdy zespół koncertował zagranicą, ja walczyłem o termin wydania longplaya (zdążyć „na Opole”? w ciągu niespełna pięciu miesięcy? to nie było takie oczywiste). Na razie – o obwolutę. Karo wydumał sobie sepiowe fotografie i logo wydawcy, złote obwódki i litery, przede wszystkim krwistoczerwony kolor całości. Taki kolor mógł „wydarzyć się” w drukarni, wcale jednak nie musiał. Podobnie karton: powinien być twardy, „eksportowy”, ale pod warunkiem, że uda się go „załatwić”. Łódzka Drukarnia Akcydensowa broniła się jak mogła przed przyjęciem okładki do produkcji, ale na nas nie było mocnych. Znajomości i przyjaźnie, autorytet Marka, przede wszystkim ambicja działów promocji i produkcji Polskich Nagrań – to wszystko sprawiło, że „sprawa posuwała się do przodu”.

Kiedy się rozmarzyłem, że „jak czerwona okładka, to czerwona płyta” – alfa i omega polskiej fonografii chrząknął zachęcająco: Czerwone? To się chyba da zrobić. Franciszek Pukacki był dawnym cichociemnym, autentycznym bohaterem, który wszelkie przeszkody na swojej drodze załatwiał w jeden tylko sposób: skutecznie. Kiedy dał słowo – dotrzymywał go. Gdy komuś coś obiecał – można było być pewnym, że nie zawiedzie.

No i udało się! Na festiwal piosenki w Sopocie Pronit niechętnie (wszak pracował dla konkurencji, dla Muzy), wytłoczył jednak kilkadziesiąt egzemplarzy krwistoczerwonych krążków, które zagranicznych gości wprawiły w osłupienie. Że jednak wszystko działo się w tamtej Polsce, dowiodły następne dni: komponentów cynobru już zabrakło, co najwyżej starczyło do wyprodukowania płyt pomarańczowych, w końcu „do handlu” poszedł longplay tradycyjnie czarny.